Basia - nasza historia


Jeszcze nigdy o tym tak szczegółowo nie mówiłam, a tym bardziej nie pisałam. Jednak dziś jest ten czas. W dniu, kiedy mijają dokładnie 3 lata, zbieram się na odwagę, aby opowiedzieć, jaka jest nasza historia. Jak wyglądał ten dzień, w którym masz wrażenie, że początek staje się końcem…

Jest niedziela, od tygodnia przebywam w szpitalu. Od trzech dni mam skurcze co 3 minuty czasami wydłuża się do 8 minut. Raz w ciągu doby jest dłuższa przerwa. Wtedy mam nadzieję, że któreś z leków zadziałało i jest już poprawa. Nowe życie mieszka we mnie od 21 tygodni, nie znamy jeszcze płci, półmetek za nami! Teraz też czułam, że jest dobrze. Poszłam na chwilę do łazienki, na poranną toaletę, nic wielkiego, żeby tylko nie robić zbędnych ruchów. Kiedy zbieram się do wyjścia, nagle moje ciało przeszywa ogromny ból. Wygląda to jak w jakimś dramacie telewizyjnym. Najpierw ból, który przeszywa ciało, później osuwam się na podłogę i dostrzegam kałużę krwi. Powinnam kogoś zawołać, ale ból jest na tyle silny, że nie daję rady podejść do włącznika, którym mogłabym dać znak, że potrzebuję pomocy. W łazience jestem sama. To poczucie samotności niedługo stanie się moim towarzyszem na wiele miesięcy, ale wtedy tego nie wiedziałam. Pojawia się wola walki. Zaczynam przez ten ból resztkami sił krzyczeć. Dość szybko się udało! Do łazienki wchodzą dwie położne i lekarz. Zaczyna się szybka wymiana zdań. Położne pomagają mi usiąść na krzesełku, w przerwie między skurczami podtrzymywana pod pachami dowlekam się na salę porodową, która znajdowała się akurat najbliżej łazienki.

Jako pierwsza bada mnie położna, po chwili słyszę: „Rozpoczął się proces poronienia!”. Czuję, że zaraz zemdleję! Zabrzmiało to tak oficjalnie i uroczyście, jakby za chwilę ordynator miał zabrać głos i wygłosić jakąś wielką mowę. Ten efekt połączony ze słowami, które jakby w zwolnionym tempie docierały do mnie, przeszył całe moje ciało włącznie z duszą. Czuję się słabo, a jednocześnie ból wygina moje ciało, nie mam sił, po tych wszystkich dniach naprawdę czuję, jak słabnę. Są ludzie naokoło, zbiera się ich coraz więcej, a ja coraz bardziej zaczynam odczuwać brak drugiego człowieka. Od tej chwili dla mnie: kobiety, matki, człowieka zaczyna się horror połączony z niedowierzaniem. Nie wiem, w co bardziej jest mi trudniej uwierzyć, czy w to, że to faktycznie zaczęło się – ten uroczyście ogłoszony proces, czy w to, jak za chwilę zostanę potraktowana.

Chwilę później po tym, jak ogłoszono znamienne słowa, na porodówce zaczyna się ruch. Niektórzy biegają, w jedną i w drugą stronę. Nagle przynoszą teczki, lekarz i położna zasiadają przy biurku i się zaczyna… Pani imię i nazwisko… Miejsce zamieszkania… Imię ojca dziecka… Będzie pani TO chowała…

Mój Boże, co się dzieje? Płód, owe „TO”… Jakieś dokumenty… Naprawdę taki język, taka znieczulica…? A gdzie w tym wszystkim ja i moja godność jako człowieka? Gdzie godność mojego dziecka skoro zostało nazwane „TO”? Czy to naprawdę jakaś cholerna procedura, kiedy w bólu ciała i duszy, będąc naprawdę w tak wielkim szoku, jesteś skazana na pytanie, za pytaniem… Odpowiadam i walczę! Walczę sama z sobą, z moim bólem i z terminologią. Moje marzenie to drugi człowiek – ktoś, kto zatrzyma się tu i teraz, weźmie za rękę i po prostu będzie…

A cały proces mknie niczym z procy. Wszystko odbywa się jak normalny poród. Nagle jest! Moje 15 centymetrów szczęścia i miłości! Zanurzam się w tym widoku… chciałabym tę chwilę zatrzymać… powiedzieć stop… przytulić do serca… zrobić cokolwiek… Jednak czas jest nieubłagany – on nie chce się zatrzymać, nie daje mi nawet tego prezentu, aby zebrać się i pobyć razem, jak matka i córka.

Wśród tego całego zamieszania zarówno w sali, jak i w mojej głowie, sercu pojawia się jedna kobieta, jakby nasz cichy Anioł zesłany przez Boga i pyta się, czy chcę ochrzcić córkę i jakie nadaję jej imię. Odpowiadam wdzięczna całym swym sercem tej kobiecie, że proszę o chrzest i że moja córka będzie miała na imię Basia. Po chrzcie świętym z wody moją Kruszynkę przejął lekarz, położył na wadzę, pokręcił głową, że brakuje wagi i wyszedł, zabierając ze sobą całą swoją świtę. Przy Basi została już tylko mój Anioł Położna, która czuwała przy jej owiniętym ciałku i palcem głaskała po główce.

Z tego obrazu wyrywa mnie lekarz. Mówi, że muszę być silna, bo jeszcze trzeba będzie wyłyżeczkować jamę macicy, aby wyjąć całe łożysko. Zostaje mi coś podane dożylnie, bardzo szybko zaczyna mi się kręcić w głowie i powraca… Mój nieodzowny towarzysz – ból, który tym razem jest inny i jeszcze bardziej wydaje się nie do zniesienia. Pamiętam, że w głowie miałam już tylko jedną myśl: „kiedy w końce skończy się to wszystko”. Pytałam się sama siebie i miałam wrażenie, że z każdą sekundą słabnę coraz bardziej…

Gdy było już po wszystkim, przewieziono mnie do innej sali. Moje rzeczy już tam czekały. Położna powiedziała, że nie mogę ani jeść, ani pić, ani wstawać z łóżka i wyszła. W sali zostałam sama. Ja i… Bólu już nie było… Teraz jego miejsce zastąpiło poczucie pustki, samotności i zmęczenia. Nie miałam już nawet siły, aby zapłakać. Tak bardzo chciałam, ale nie mogłam, po prostu cisza, pustka i bicie serca – jednego serca, tylko mojego… 

MALEŃKA
tak maleńka do nas przyszłaś
jak kropelka z rannej rosy
Basia – cudzoziemka
więc zabrały Cię Niebiosa
obca była Ci ta ziemia
obce okazało się me łono
narodziłaś się nie dla świata
lecz dla Nieba – Ty wiedziałaś
dokąd zmierzać trzeba
twoich ruchów już nie czuję
ale pustki w sercu także nie ma
bo Ty jesteś – tak ja czuję
tam gdzie dusza moja zmierza
nie rozumiem i nie pytam
choć tęsknotę nadal czuję
dziś przyjmuję Twoją wolę
lecz o jedno proszę czulę –
jesteś Ojcem więc zrozumiesz
gdy i moja zbliży się godzina
pozwól mej Córeczce wyjść
tu po mnie – niech zabierze mnie
tam gdzie życie nowe się rozpoczyna
przed oblicze Ojca – Syna

Komentarze

  1. Kiedyś napisałem już na tym blogu w pewnej sprawie - widocznie Bóg tak chciał ułożyć. Basia jest także szczęśliwa w niebie. I czeka tam na Was bo wierzy, że się tam znajdziecie i się spotkacie. 15-centymetrowa Basia na Ziemi zmagała by się z wieloma problemami życiowymi - TAM ich nie ma. Żyje sobie szczęśliwie i tęskni za Wami.
    Pozdrawiam.......
    och.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiem co przeżyłaś, wiem jak się czułaś, wiem bo przeszłam przez to dwukrotnie. Pamiętam jak powtarzałam, że nie przeżyłabym straty mojego nienarodzonego Maleństwa, a tu Bóg pokazał mi, że dam radę i to aż dwa razy. Wciąż jeszcze czasem pytam "dlaczego" ale zaraz mówię sobie, że jestem szczęściarą, że moja rodzina jest wyjątkowa bo mamy w Niebie swoje Dzieci, dwóch małych Aniołków, dwie Święte Istotki, które wszystko nam wyproszą, które nad nami czuwają i już nie muszę szukać Świętych, za których wstawiennictwem proszę o łaski bo mam swoje Święte Dzieci. Zanim to jednak zrozumiałam walczyłam z bólem, ogromną tęsknotą, żałobą. Do tej pory jest we mnie, w mym sercu i duszy taki maleńki kącik, który wciąż tęskni, w którym wciąż czuję ból i pustkę i tak już będzie do ostatniego mojego oddechu.

    Jakże łatwiej było by nam matkom, którym wyrywa się serce, które tracą swój Skarb, swoją Maleńką Istotkę, w takiej chwili znaleźć wśród lekarzy czy położnych osoby, które potraktują nas a przede wszystkim nasze Dzieci tak jak chcieliby być potraktowani gdyby znaleźli się na naszym miejscu. A do tego wystarczy być po prostu człowiekiem, do tego nie potrzebne są studia ani wielkie wykształcenie, do tego potrzebna jest miłość do drugiego człowieka, otwarte serce i ręce. I to wszystko.

    Wiem, że moje Aniołki na mnie czekają, że się spotkamy. Wiem, że są blisko, choć Ich nie widzę to jednak czuję. Wiem, że mają siebie nawzajem. I to daje mi siłę by czekać na spotkanie z Nimi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Całkowicie, z każdym zdaniem czy nawet słowem zgadzam się i mogłabym się pod nimi podpisać. Tak naprawdę jest...

      Usuń
  3. Trudna ta historia. Bardzo. Niewyobrażalny ból.
    Nie umiem go sobie wyobrazić, ogarnąć umysłem.

    Tym bardziej uświadamiam sobie po raz kolejny jak cenne jest życie i że nie od nas zależy.

    z modlitwą +

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie Basiu, od pierwszych sekund nasze życie jest w rękach Bogach a nawet i wcześniej.

      Usuń
  4. My również mamy w Niebie swojego Aniołka. Miałby teraz 8 lat...
    Uściski ślę.

    OdpowiedzUsuń
  5. Pani Agnieszko Wodzyńska
    Dziękuję za słowa wsparcia to bardzo dużo dla mnie znaczy naprawdę
    Jestem z tobą ❤️

    Możemy odzyskać kontakt

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz