Jak napisałam
wcześniej (Mama wraca do formy), tak zrobiłam! Udało się, ruszyłam z miejsca!
Włożyłam buty, założyłam zegarek i wyszłam na ścieżki biegowe, zaczynając tym
samym trudną a zarazem fascynującą przygodę pokonywania własnych słabości. To
niesamowite jak ruch motywuje i dodaje energii. Kiedy biegam mam pełną głowę myśli,
zwłaszcza, jak nogi odmawiają mi posłuszeństwa i ledwo zipię, a tu mijam osoby
konsumujące pyszne, zimne lody hehe… To właśnie wtedy pytam się sama siebie
„Dlaczego? Po co ci to kobieto było?”. Nagle mija mnie inny biegacz i myśli
zmieniają swój tok „O ten to ma tempo!”. A już najfajniej jest, gdy biegacze
pozdrawiają siebie nawzajem, nie wiem czemu, ale robi mi się nie tylko miło,
ale motywuje mnie to jeszcze bardziej.
Możliwość
biegania zawdzięczam przede wszystkim mojemu mężowi. To on mnie dopinguje, dba
o to, abym poczuła sportowego ducha. Czasami kopnie mnie w przysłowiowy tyłek
abym się ruszyła i przełamała swoje bariery. Tak było w niedzielę! To właśnie
dzięki Krzysiowi wzięłam udział w moim pierwszym oficjalnym biegu. Do zawodów
zgłosił mnie i namawiał mąż, na początku myślałam, że żartuje, później była
złość i irytacja, w końcu pojechałam na odczepnego, a dziś jestem mu wdzięczna.
Już na starcie poczułam ducha walki, udzielił mi się klimat imprezy.
Niesamowite było dla mnie to, jak Szymonek cieszył się tym, że mama będzie
biegać (on też miał swój bieg na 200 metrów). To było coś! W końcu start!
Poniosło mnie, było dobrze, dużo emocji, zmęczenia i satysfakcji. Na trasie
sportowa nie tylko rywalizacja, ale przede wszystkim motywacja, ktoś cię mija,
a jednocześnie widząc, że słabniesz, zagrzewa do walki. Czujesz, że zaraz
padniesz, a jednak po chwili odkrywasz w sobie siłę, której wcześniej nie
znałeś. Ostatnie metry to zmęczenie, które nagle gdzieś znika, ludzie krzyczą i
biją brawa – to miłe, wiesz że dałeś rade! Mijasz linię mety, dostajesz
okolicznościowy medal, mąż i dzieci przytulają, endorfiny buzują – jest pięknie!
Przygoda godna polecenia i wiecie, co? Chcę więcej!
Ekobieg na dystansie
5 km pokonany!
Brawo :))
OdpowiedzUsuńPrzyznam, że tylko raz w życiu biegłem na 5 km - no ale ja musiałem! To było w wojsku (w SORze, gdy byłem jeszcze podchorążym) i po prostu musiałem. Ale choć miałem jeden z najlepszych czasów (dziś oczywiście kompletnie nie pamiętam, jaki), to jednak nigdy sam z siebie nigdy nie pobiegłem. Tym bardziej podziwiam :)
OdpowiedzUsuńHehe... w połowie biegu tak ok 3 km miałam już kryzys ale później ostatni kilometr był już satysfakcją i pełną mobilizacją, wiedziałam, że zaraz meta i że dałam rade. :D
UsuńJa pamiętam, że inni narzucali sobie na początku za duże tempo i później kompletnie puchli. Ja zaczynałem wolniej, niż zdecydowana większość, ale to tempo miałem dzięki temu do końca - no i miałem drugi czas z całej kompanii (150 chłopa).
UsuńTo mój Krzysiu zawsze mi powtarza, że najważniejsze to znaleźć swoje tempo i pomału się go trzymać.
UsuńAgnieszko, tak długo się znamy, że choć to zupełnie nie na temat, pozwolę sobie na prywatę. Otóż na blogu barki natrafiłem na taki oto wpis:
OdpowiedzUsuń~Ania
22 maja 2017 o 13:28
Matko Boża Nieustającej Pomocy proszę Cię aby mój brat który uległ ciężkiemu wypadkowi samochodowemu szybko odzyskał siły i powrócił do zdrowia i mógł normalnie pracować i żyć w zdrowiu .Proszę Cię również o uzdrowienie mojej mamy która miała udar mózgu żeby odzyskała siły i całkowitą sprawność fizyczną i psychiczną żeby wreszcie mogła sama chodzić Dopomóż nam .Błagam spełnij Matuchno moje prośby jak najszybciej .Kocham Cię Matulko moja i wierzę że mnie nie opuścisz w potrzebie Amen
Nie mogę tego wiedzieć na pewno, ale sam jestem przekonany na 100% (po pierwsze dlatego, że Duch Święty mnie tam przyprowadził, a po drugie ze względu na charakterystyczną pisownię), że to wpis adresatki moich Listów o miłości - tyle rzeczy się zwaliło na głowę Ani. A sprawa tym trudniejsza, że Ania od półtora roku na stałe mieszka w Hiszpanii, gdzie jak sądzę jest rezydentką jakiegoś biura podróży (tego oczywiście też nie wiem na pewno - to tylko ślady w moim liczniku i własne domysły). Bezpośrednio po udarze przyjechała do Polski, ale musiała wrócić do pracy, jak sądzę nade wszystko po to, by był z czego opłacać rehabilitację. Teraz jej ślady u mnie choć codzienne, są takie, że nie wiem, gdzie jest (gdy się wchodzi na blogspota z innego kraju, to się dopisują literki kraju - na innych blogach tak nie jest, a Ania odwiedza oryginalne Listy o miłości).
Napisałem do Barki z prośbą o wsparcie modlitewne i może jakieś dobre słowo (obawiam się, że Ania jest kompletnie osamotniona w tych nieszczęściach - Barka ma przynajmniej jej adres mailowy, którego ja nie mam - na wordPressie się zostawia adres), ale Barka nie odpowiedziała - obawiam się, że nie miałem szczęścia i trafiłem akurat na moment, gdy Barka mogła trafić do szpitala. Sam piszę do niej na naszą klasę, ale przyznam, że nawet nie wiem, czy czyta moje listy... Jakbyś mogła ją wesprzeć w modlitwie... Bardzo proszę.
PS: A pamiętasz, jak kiedyś pisałem o Twojej koleżance ze studiów, która nosi to samo imię i to samo nazwisko (które moja Ania odziedziczyła po mężu - z domu była Wrona)?
Będę pamiętała w modlitwie.
UsuńP.S. Nie pamiętam ;)
No tak - jak ktoś ma 534 znajomych, to później ich nie pamięta :) :) :)
UsuńA mnie chodziło o tę Anię, która ma dosyć krótkie włosy (ale nie takie, żeby aż na chłopczycę), ale za to bardzo długie kolczyki (żadna inna Anna w gronie Twoich znajomych nie ma takich długich).
A jednak do Ciebie nie napisałem - napisałem wtedy do Agaty:
UsuńPrzyznaję, że miałem ochotę napisać i do Ciebie i do Agnieszki naraz, ale okazuje się, że nie mam jej adresu mailowego :(
Prosiłem jedynie o to, by Agata przekazała również Tobie tego maila. A maila zakończyłem wówczas: I to tyle. Właściwie nie wiem, dlaczego chciałem wam o tym napisać, ale chciałem :) - a było to 24.03.2012 (to już te 4 lata są są wystarczającym powodem do tego, by tego nie pamiętać).
A Agata wtedy napisała:
Leszku :)
rzeczywiście ciekawa sytuacja :)
miło, że napisałeś :) myślę, że Agnieszce też się spodoba. Zaraz jej wysyłam.
Pozdrawiam! :)
Hehe chyba wiem już o kogo chodzi. ;) W sumie to koleżanka nie tylko ze studiów, ale też z podstawówki i liceum. ;)
UsuńSzymek to już taki duży chłopak, szok! Jak ten czas leci... :)
OdpowiedzUsuńOj bardzo szybko, bardzo, bardzo... ;)
UsuńJa wolę rower, ale Mąż chętnie biega. Ma za sobą dużą przerwę, a ja go mobilizuję do powrotu, bo to bieganie niosło ze sobą same plusy. Gratuluję biegu i Tobie i Synkowi. Przyznaję, że nie możemy się doczekać, kiedy nasz Synek weźmie udział w takim biegu. Sama przyjemność patrzeć, jak maluchy biegają, jeszcze tak naturalnie.
OdpowiedzUsuńJak to ostatnio jeden komentator powiedział: "Bieg przedszkolaków zapewnia największe emocje. Rodzice przeżywają a dzieci nie wiedzą o co chodzi haha..." Ale wiesz co, chyba jutro pójdę na rower w ramach treningu. Tak mi się zatęskniło gdy przeczytałam Twój komentarz. :)
Usuńzimą zaczełam biegać,a wiosną wraz z większa liczbą zajęć podwórkowo - ogrodowych przestałam. Chyba wrócę ;)
OdpowiedzUsuń