Lalandia


Billund jest miastem, które przyciąga wieloma atrakcjami. Ta najbardziej znana to oczywiście wspomniany Legoland. Jednak jest jeszcze jedno miejsce, które daje moc atrakcji dla całej rodziny. O tak, atrakcji nam nie brakowało! Przygoda, która nam się przytrafiła, na zawsze wpisała się już w nasze życiowe doświadczenia. Pozostawiła też w nas pytanie, czy warto podróżować? Czasami myślimy, że coś nas nie dotyczy, że dzieje się to tylko tam – w świecie medialnym w: wiadomościach, filmie itp. Jednak gdy stajemy się częścią pewnych zdarzeń, zastanawiamy się „co dalej?”. Pojawia się refleksja nad samym sobą oraz nad tym, w którym kierunku zmierza świat?
Zacznijmy od początku. Kolejną atrakcją, jaką zwiedziliśmy w Danii była Lalandia, która jest największym aquaparkiem w Skandynawii. Można opisać to miejsce jednym zdaniem: „Jest to tropikalne miasto pełne rodzinnych atrakcji”.
10 000 m2 – tyle liczy sam kompleks basenowy
28oC – tyle wynosi temperatura wody
30oC – tyle wynosi temperatura powietrza
100 m – tyle metrów długości mają najdłuższe zjeżdżalnie
4-osobowy ponton – na taki zjazd pozwala jedyna w tej części Europy zjeżdżalnia Tornado. Ponton po nabraniu prędkości wpada w specjalny lej, w którym prędkość powoduje różnorakie obroty naszego pontonu.
167 m – taką długość ma ulubiona zjeżdżalnia Szymka, która nosi nazwę Wild River. Zjeżdżalnia jest bogata w fontanny wodne i nieoczekiwane zakręty. Trasa zaczyna się pod dachem Aquaparku, jednak po chwili zjeżdżający trafiają na świeże powietrze. W połowie trasy można zdecydować, czy chcemy zjechać do odkrytego basenu, czy też kontynuujemy zjazd i wracamy pod część krytą obiektu.
Oprócz wspomnianych atrakcji czekają nas tam jeszcze zjeżdżalnie wielostanowiskowe oraz mniejsze, przygotowane specjalnie dla dzieci. Dla najmłodszych przygotowano również wodny plac zabaw w pobliżu, którego można odpoczywać na leżakach w Tajlandzkim klimacie.
Myślisz, że to koniec? Otóż nie! Kiedy czujesz się zmęczony wodnymi zabawami, można skorzystać z wielu innych atrakcji Lalandii mieszczących się poza częścią basenową. Znajdziemy tam między innymi: strefę fitness, kręgielnie, mini golf, krainę Monky Tonky (salę zabaw) oraz wiele innych.
Nie sposób ogarnąć to wszystko słowami, czy też nawet zdjęciami. Klimat trzeba poczuć na własnej skórze!
W tak pięknej scenerii czekała nas przygoda, która jak już wspomniałam, przyniosła nam wiele emocji. Jak się zapewne domyślasz, w takim kompleksie trzeba spędzić cały dzień. Wybraliśmy na to dzień, w którym pogoda była najgorsza, lało i dmuchało, że ho ho… To był naprawdę dobry plan! Ponury dzień spędzimy w tropikalnym klimacie – lepiej być nie może! Na początku zaczęliśmy od części basenowej. Dla Szymonka był to istny raj, czuł się tam jak ryba w wodzie. Nie marnował czasu na odpoczynek, wszędzie pędził, a dzielny tata dotrzymywał mu kroku. Ja starałam się złapać ich w obiektywie, co było nie lada wyzwaniem. Najmłodsza uczestniczka, panna Maria też wyglądała na zadowoloną. Jednak jak to bywa z niemowlakami, przychodzi czas, że trzeba ogarnąć temat pieluchy i jej zawartości. Plan jest prosty: rozdzielamy się, Szymek zostaje na części basenowej z ciocią, wujkiem i kuzynem a ja z Krzysiem idziemy do szatni przebrać Marysię. Wystarczyło, że weszliśmy do szatni i zaczęło się coś, co wydaje się już być wpisanym w ryzyko podróżowania. Otwieramy naszą szafkę i w tym samym czasie słychać syreny, po duńsku podawany jest jakiś komunikat. Poza nami nie ma nikogo w szatni. Domyślamy się, że coś jest na rzeczy, jednocześnie uspokajamy Małą, którą hałasy początkowo bardzo wystraszyły. No i bądźmy szczerzy w pieluszce mamy kupę! Czekamy na komunikat w języku angielskim, a jednocześnie szybko ogarniamy pieluchę Marysi. Wiemy, że jeżeli jest to coś poważnego, to zaraz pojawi się zgiełk i ludzie zaczną się przemieszczać. Mamy racje! Zaczyna robić się tłoczno, widać poruszenie! Dochodzi do nas Szwagier i tłumaczy, że jest ewakuacja. Na części basenowej zgasło całkiem światło, musimy iść korytarzami, którymi kieruje nas obsługa. Mamy szczęście, Krzysia siostra z dziećmi stoi przy schodach i jesteśmy już wszyscy razem. Niby nie ma paniki, ale czuć zdenerwowanie. Trzymają nas wszystkich w korytarzu, jest tłoczno i duszno, niektóre dzieci krzyczą i płaczą. Nikt nic nie mówi. Pojawia się straż pożarna, a nas nadal trzymają w korytarzu. Jako że całe zamieszanie złapało nas w szatni, mieliśmy to szczęście, że mieliśmy możliwość, zabrania z sobą naszych rzeczy. Wykorzystuję ten czas bezradności na osuszenie oraz ubranie Szymonka i Marysi. W końcu nas puszczają, alarm zostaje odwołany, można wrócić na część basenową albo spokojnie wyjść. Zrobiliśmy to, co większość, wybraliśmy wariant drugi.
Co było przyczyną alarmu i tej bądź co bądź niemiłej przygody? Tego nie wiemy, nikt nie podał oficjalnego komunikatu w tej sprawie. Pozostały tylko ludzkie spekulacje połączone z jednym pytaniem: Czy da się dzisiaj bezpiecznie podróżować?

Komentarze